Wyzwanie w strefie śmierci
Andrzej Bargiel rozpoczął kluczową fazę ataku szczytowego z obozu czwartego, położonego na wysokości około 7900 metrów. Od samego początku było jasne, że to będzie prawdziwa walka. Świeży i głęboki śnieg znacznie utrudniał torowanie drogi, co sprawiło, że wspinaczka trwała o wiele dłużej, niż pierwotnie planowano. Przez 16 godzin Bargiel znajdował się w tzw. „strefie śmierci”, czyli na wysokości powyżej 8000 m n.p.m., gdzie każda minuta bez dodatkowego tlenu jest ogromnym obciążeniem dla organizmu.
Ten heroiczny wysiłek w ekstremalnych warunkach pokazał niebywałą siłę i determinację Polaka. W strefie, gdzie tlenu jest zaledwie 33% tego, co na poziomie morza, organizm zaczyna umierać. Skialpinista wykazał się niezwykłą wydolnością i odpornością, docierając na wierzchołek najwyższej góry świata.
Zjazd w cieniu zapadającej nocy
Andrzej Bargiel spędził na szczycie zaledwie kilka minut, po czym wpiął narty i rozpoczął historyczny zjazd, ścigając się z zachodzącym słońcem. Ten moment na zawsze zapisze się w historii himalaizmu. Zjazd z takiej wysokości to nie tylko kwestia techniki, ale przede wszystkim umiejętności oceny sytuacji i niesamowitej odwagi.
Noc zastała Bargiela na wysokości obozu drugiego (około 6400 m n.p.m.). W trosce o bezpieczeństwo Polak zdecydował się zatrzymać i kontynuować zjazd dopiero o świcie. Była to rozsądna decyzja, która pozwoliła mu na bezpieczną nawigację w ekstremalnie trudnym terenie.
Niesamowity finał na lodowcu Khumbu
Wschód słońca przyniósł kontynuację tego historycznego zjazdu. Bargiel w fenomenalnym stylu pokonał najbardziej niebezpieczny odcinek, czyli lodowiec Khumbu. Lodowiec ten słynie z ogromnych seraków i szczelin, które każdego roku pochłaniają życie. Mimo to, skialpinista, nie korzystając z liny ani poręczówek, zjechał z niego aż do samej bazy. Tym samym zakończył swój wyjątkowy, bezprecedensowy zjazd z Mount Everestu bez dodatkowego tlenu.
Napisz komentarz
Komentarze